powrót do rajdów i zlotów

Party Story


popełnione 12 czerwca 2003



     ---


    Silnik ciezko wyl na niskim biegu, dzwigajac ciezkiego Potwora pod gore. Gablota wila sie serpentynami gorskiej drogi, groznie sapiac podwojnym wydechem. Motor czasami krzutsil sie rozrzedzonym tlenem, znaczac katorznicza droge dymkami sadzy.

    Mlodzieniec spokojnie pokonywal ciezkie odcinki drogi, ktora podroz zajmowala cale wieki. Bylo to jednakze jedyne polaczenie pomiedzy malowniczo polozonym zameczkiem, a reszta cywlilizowanego swiata. Poza tym zaproszenia na bankiet wydawanego przez Hrabine nie odrzuca sie w zadnym wypadku. Nawet choroba nie jest zbyt dobrym usprawiedliwieniem.

    Z zamyslenia wyrwal go cien nadjezdzajacej z naprzeciwka furgonetki. Zapewne jakis dostawca owocow, albo sprawunkow z miasteczka. Pojazd byl rownie wiekowy, co jego szofer. Delikatnie zjechal na skraj drogi, ustepujac miejsca. Co i tak nie zmienia faktu, ze wyminiecie nastapilo na przyslowiowe centymetry. Tak, ta droga nie jest przyjazna. Dobrze, ze nie pada. Wystajaca spod popekanego asfaltu kostka bazaltowa jest niesmacznym zartem. Jak Ci ludzie dojezdzaja tutaj zima? Chyba ratrakiem...

    Nietuzinkowa gablota ustawiona na pałacowym parkingu, wsrod szykownych aut tego swiata, drogich limuzyn i szybkich sportowych maszyn, wyraznie odcinala sie swoja sylwetka i wiekiem. Blyszczace chromy, dlugasne skrzydla, masywne zderzaki. Zajmowala dwa miejsca i delikatnie ciekla. Saczyla jak z niezabliznionej rany delikatnie brazowa ciecza.
Powolne kapanie.
Mlodzieniec swietnie sie bawil na przyjeciu, tanczyl z osoba, ktora dazyl uczuciem wiekszym nizli przyjazn, majac skryte pragnienie o podobnych myslach u swojej partnerki. Spotkanie w gronie dobrych znajomych przeciagalo sie do poznych godzin.
Kaaap, kaaap.
Opoznial swoje wyjscie celowo. Nie lubil tloku na parkingu, lecz bardziej chyba dreczyl sie oczekiwaniem na mozliwosc przypadkowego odprowadzenia tej jedynej. Oczywiscie nie wypadalo, aby wracali razem, niemniej jednak i jemu i jej dodatkowe kilka minut rozmowy w drodze na parking bylo bardzo na reke.
Kaap.
Kiedy juz usluznie pomog jej zajac miejsce w limuzynie, delikatnie trzasnal drzwiczkami, i pomachal na pozegnanie, skierowal swoje kroki do Klasyka.

    Osiem cylindrow 5-cio metrowego monstrum, po krótkim kaszlnieciu, podjelo rowna prace. Mlody czlwoiek wycofal na pustym prawie placu i plynie ruszyl do przodu. Zawrzaly hormony w mlodej krwi, niosac ze soba najbardziej zwierzece instynkty. Z rur wydechowych wystrzelily kleby niebieskiego dymu, porwanego do dzikiego plasu przez wiatr. Podniszczone opony zostawily kawalek bieznika na drogocennym podjezdzie. Ze swistem przejechal kolo dziewczyny, ktorej oczy na chwilke zablysly czyms w rodzaju podziwu. Lecz zaraz skorcila sie w myslach, posluszna wyniesionej z domu etykiecie. Choc i tak w glebi duszy cieszyla sie, ze wreszcie ktos odwazyl zlamac sie prawa tego domu.

    Na pelnym gazie minal brame oraz energicznie machajacego straznika. Poslizgiem wszedl w ostania alejke i pognal na zlamanie karku aleja stuletnich debow. Wciaz bylo slychac jego donosne zawodzenie widlastego silnika. Zdjal noge z gazu, leciwa gablota jednak nie zareagowala. Nacisnal pedal hamulca i poczul, jak dobil do podlogi bez oporu. Kolejny raz i ponownie...

    Umysl wystartowal mu jak bolid formuly jeden. Zblizal sie wiraz, pierwszy luk. Mysli z predkoscia swiatla przelatywaly setki milonow kilometrow po sciezkach neuronowych, wily sie jak oszalaly zwierz w klatce. Jak kule bilardowe, dopoki nie wpadly do loz. Tuz przed zakretem skrecil kola w kierunku przepasci, wlaczac z otumanionym przerazeniem uczuciem. Zaraz jednak raptownie zerwal kierownice we wlasciwym kierunku, zmuszajac 2,5 tony cielska wieloryba do szalonego plasu, do dance makabre, gablota z loskotem przewalila sie po skrawku asfaltu wsciekle prostesujac podwoziem. Na skorze, bez pasow, pojechal jak dlugi na miejsce pasazera, kurczowo trzymajac sie fajery... Kurz, dym z rur, zapach gumy.
I zapach starchu....

    Dosc dluga prosta i zakret, na ktorym byl Bentley. Z impetem ominal ich na centymetry, kiedy rozleniwieni arystokraci zalediwe raczyli spojrzec na niego. Zaiste, jego zachowanie dlugo nie bedzie mu wybaczone. Nawet nie zadali sobie trudu, by zastanowic sie krotka mysla, by wyjasnic sobie powod jego pospiechu. Jego serce walilo jak oszalale mlotem. Braklo mu tchu, tetno zdawalo sie rozsadzac zyly...

    Na prostej minal dwa Jaguary, forsujac zawieszenie na trawiasto-kamienistym podlozu. Kawalki wyrwanej darniny wyladowaly na szybie dostojnego Jaguara, ale Klasyk byl juz na kolejnym zawrocie. Bezczelnie skasowal kufer Lincolna, jeden z reflektorow oswietlal gwiezdziste niebo (czy istnieje jakies niebo?), zas drugi sypnal tluczonym szklem, jak brokatem podczas szampaniskiej zabawy... Dwa auta na momencik ulamka sekundy zatrzymaly sie, jak motyl na fotografii entymologa, by ruszyc gwaltownie do biegu. Lincoln wyladowal na barierze ochronnej, chyba jedynej na calej tej diabelskiej drodze. Caddy z coraz wieszka trudnoscia opanowal kolejny poslizg na wyjsciu. Mlody kierowca zlany byl zimnym potem. Omdlale rece na kierownicy smialo uduszonej juz kilka wirazy temu, zwiastowaly nieuchronnie koniec mozliwosci, zarowno mechanicznej auta, jak i psychicznej kierowcy. Nadeszla pora na odejscie w wielkim stylu....

    Na mostku pobił rekord skoku narciarskiego, zaś przyciężkie przyziemienie takiego żelastwa widoczne było z dołu góry jako efektowny fajerwerk z nieźle dobranym podkładem akustycznym. Coś pękło - pomyslał - niech to sie skończy, już nie mogę, nie zdążyłem zrobić tylu rzeczy, nie widziałem tylu miejsc....Kocham was najbliżsi moi... Żegnajcie...

    Odejść z honorem, jak prawdziwy bohater. Gaz do oporu, podkręcił na cały regulator radio. Niech gra, niech się dowiedzą wszyscy o idiotycznej śmierci. Minął jeszcze trzy wozy na prostej. Na klaksonach i pełnej gali swiateł. Salutował.
Pokonał odruch skrętu, odruch walki o życie.
Poczuł, że zjechał z bazaltowej kostki.
Poczuł moc uderzenia w kamienny słupek, który jak pocisk poszybował w ciemny mrok, wyrwany z grząskiego podłoża.
Poczuł wybicie, jak dżokej przed skokiem na koniu.
Poczuł jak szybuje w obłokach (pękła chłodnica).

    Poczuł się wolny.

    Klasyk roztrzaskał się 50 metrów niżej. Stawały limuzyny, które zdążył minąć. Stanęły limuzyny, którym zagrodził drogę. Staneło serce młodego człowieka...

    A radio wciąż grało, gdy przyjechał dźwig, laweta i policja. Billy Holiday zawodziła smętną, jazzową balladę o złamanym sercu. O smutnej, niespełnionej miłości. Cała sytuacja stała się zadziwiająco śmieszna i niewyobrażalnie idiotyczna.
Grało w czasie drogi na parking, to nieprawdopodobne, jak bardzo kurczowo trzymał się życia odchodzący Klasyk. Aż wylał się cały elektrolit z uszkodzonej baterii i zmasakrowana antena usiłowała się schować, zastygając w pozie, jaką przyjeło ciało zmarłego śmiercią tragiczną właściciela...




All rights reserved. Copyrights © by KajTan.


o------------------------------------o
KajTan
Polski Fiat 125p  1968        1300cc
www.fiacik.prv.pl
o------------------------------------o






powrót do strony głównej