---
... Kiedy idziesz ulicą, pustą ulicą - czekasz.
JEGO odglos poznasz zawsze. Tak bardzo charakterystyczny, tak inny i tak
harmonijnie doskonały...
Słyszysz niewysilony motor, pracę zmęczonej skrzyni biegów, odgłos styranego
dyfra i łopot wiatru na skrzydłach. Słyszysz MASZYNĘ, a nie tylko świst zbyt
szerokich opon o asfalt.
Kiedy jedziesz tramwajem, lub niech będzie autobusem, to na pełnej ulicy
zauważysz tylko JEGO. Inni sie nie liczą. Nie musisz wcale czekać, JEGO
obecność zawsze instynktownie wyczujesz. Fantazja kształtów, poezja sylwetki
i szalony blask w ciągu niecałych kilku sekund wleją błogość w spragniony
umysł na wiele godzin, do końca dnia...
JEGO nie można nie lubić. To irracjonalne podejście. Lecz prawdziwe.
Zabawne, że wzbudza pozytywne uczucia. I chęć pomocy JEMU podobnym.
Swym barokowym wnętrzem, uderzającym feerią kolorów tapicerki, zmyślnie
oddzielonych chromowanymi inkrustacjami, z bogactwem myśli szalonego
projektanta oraz ascetyzmem wskaźników pokładowych rachmistrza, szerokimi
drzwiami kusi, by zasiąść za ogromną, niegdyś idelanie białą fajerą, na
wciąż miękkiej kanapie. Utlenionym lusterkiem odbiera refleksy zza
przepastnego kufra, którego klapa ma lekką ręką ponad metr, ciekawi 5-cioma
zżółkłymi pokrętłami na środku powyginanej deski. Tak podobny, a tak inny.
Słodko-gorzki zapach - mój ulubiony w takich sytuacjach - dodaje powagi
wieku. Cztery gary dostojnie i niespiesznie pokręca 6 Voltowy rozrusznik.
Jak na swoją niewielką, nawet wtedy, moc - odzywa się dziarsko.
Nie jest ideałem. Kto wie, może nawet nigdy nie będzie. Opętał mnie, zanim
tego zechciał.
Ponad 5-cio metrowy Opel Rekord-Olympia P2 z 1961 roku opanował mój umysł,
moje myśli krążą wokół tego kawałka stali. Lecz jest to niesamowicie piękny
kawałek stali ;)
60-oktanowa benzyna, oleje bez żadnej klasy, 18 punktów smarowania.
Porysowana szyba i lakier pełen mat. Z wyglądu weteran kilku wojen, w tym 2
światowych - i jeszcze będzie zabójczo młody. Lampowe radio miękkim basem
może w każdej chwili opowiedzeć setki historii przeżytych razem z NIM.
Licznik zda relację z każdego kilometra.
Choć i tak nie będę ich słuchać, bo myśli moje kierują się w stronę szosy,
kiedy to dusząc niemiłosiernie urwany pedał gazu, wrzucając trzeci bieg,
mijając szpaler drzew rosnących z niewłaściwej strony rowu, wystawiając
łokieć za szybę, podkręcając radio, obserwując jedyne, zmurszałe lusterko,
patrząc na leniwie błyskającą kontrolkę kierunkowskazu, zacznę zabierać sie
do wyprzedzania starej ciężarówy. Tak samo starej, jak ON.
Wyczekam na odpowednio długą prostą, będę siedział jej na ogonie zbyt
blisko, by móc nie zapoznawać się z jej tablicą rejestracyjną, zatrąbię
ochryple klaksonem nie z tej epoki. Podaruje sobie błysk zżółkłymi światłami
i ....zaatakuję!!!
- O w mordę! To bydlę ma przyczepę!!!
Dwie sylwetki, dwa ubiegłowieczne wampiry, cudem dotrwały do naszych czasów,
teraz zaciekle walczą na nieznanej arenie. Dawid i Goliat. Klakson zdechł z
wysiłku. Deska rozświetliła się jak choinka w Boże Narodzenie. Garbata maska
okrywa się pierzynką pary z przegrzanej chłodnicy. W myślach żegnam się z
rodziną....
W szoferce siedzi ktoś. Taki sam antyk, jaki jego rumak. Ślepia zapyziałe,
wzrok zamulony, ręcę rozlatane, spały brzuch leży na kierownicy. Ogromne
koło łoskocze na wybojach. I te drzewa...
W końcu prawy kierunek! Chmurą dymu prycham niedbale na cieżarówę i jej
nieświeżego maszynistę. Ocieram pot z czoła, poprawiam się na kanapie.
Popijam herbatą z termosu. W końcu to dopiero 20-sty kilometr trasy ;)))