zdjęcie z ubiegłorocznego zlotu



powrót do rajdów i zlotów

II   Zlot Miłośników Motoryzacji


26-27 maja 2000



      Tą imprezę organizowali studenci Politechniki Gdańskiej z wydziału Mechanicznego. Podobny zlot zorganizowali w zeszłym roku, moim zdaniem równie udany, co niniejszy. Wtedy udział wzięło ok. 20 aut powyżej 20 roku istnienia. Tyle że wtedy nie byłem jeszcze zrzeszony w klubie, nie znałem ludzi i był to mój pierwszy kontakt z tą atmosferą. Przerdzewiały na wylot błotnik, zardzewiałe chromy, wyżarte drzwi, szalejące ciśnienie oleju(chyba przez obroty silnika, które były zbyt niskie), ale wtedy po raz pierwsy poczułem, jak to jest, kiedy to inni z tłumu patrzą na mnie, a ja właśnie jestem w centrum. Kiedy to role się odwróciły. Wtedy też(niektórzy w klubie nie lubią tego nawyku)polubiłem trąbienie do wszystkich i wszystkiego. Prezes się nawet raz wyraził, że cytuję:"zasnął na tym klaskonie, czy jak ?". Teraz już mam fanfary naprawione i trąbią obie(niskich i wysokich tonów). Wówczas wyła tylko wysokich tonów, niskie włączały się po 10 sekund później. Tak, tak ... tak było. Tym razem rzeczywistość napisała inny scenariusz.

      Moja bryczka była jeszcze nie gotowa, więc pojechaliśmy z bratem sześcioletnim Fordem. Na miejscu, poza tabliczkami z napisemZlotraczej nikogo nie zauważyliśmy. Dopiero po długich poszukiwaniach i pogoni za motocyklem, trafiliśmy na właściwy plac. Z miejsca dowiedziałem się, że początek zlotu jest opóźniony o godzinę(a może przełożony o godzinę w stosunku do zapowiedzianego - nie wiem, nie wnikam). Dość, że aut było na razie niewiele. Klubowa Skoda 1000 MB z 1969 roku, zwana też babcią, strasznie przerobiona Syrena 101(z tego 101 to zostały tylko papiery i drzwi typu gęsiarki - otwierane pod prąd), 3 Mini Morissy, w pięknym stanie. Po jakimś kwadransie dojechały jeszcze 3 oldtimery z naszego klubu. Za to motocykli było mnóstwo, nawet ze Słupska. Ich właściciele nocowali na terenie PG. Maszyny były od najstarszych Junaków, czy BMW(osiołka), po najnowsze ścigacze i choppery. Najmłodszy motor(na którym chłopak wygrał próbę najwolniejszej jazdy !)oderano z salonu na 2 godziny przed rozpoczęciem imprezy.

      Kiedy już organizatorzy(głównie w osobie Krystiana :) )zaczęli ustawiać przybyłe wehikuły w kolumnę(mniej, lub bardziej zorganizowaną), pojawił się Komandor Korczyński w swoim Oplu Rekordzie z 1966. Ten rajd postanowiłem zaliczyć jako widz, co chwilkę ktoś pytał, gdzie Fiacik, historia remontu cały czas powtarzana była od początku. Właściciel Opla zadecydował, że jedziemy po drugi wóz - czyli Fiacika z 1973, pieszczotliwie zwanego Białym. Czasu do rozpoczęcia było jeszcze jakieś 45 minut. Wygodnie rozsiadłem się na tylnej kanapie wspaniałego wozu z niebieską tapicerką. Gablota płynęła po dziurawych ulicach miasta, cichutko sunąc w zawrotnym tempie. rześkie powietrze wdzierało się przez uchyloną szybę.

      Biały stał sobie tak, jak go zostawiłem od zeszłej imprezy. Jarek tylko nadmienił, że dzień wcześniej go odpalał(podobno długo, ale to pomówienia). Zaskoczył od drugiego kopa(a po co wyciągnąć ssanie???). O ile wiedziałem, że stacyjka jest z lewej strony, o tyle z przyzwyczajenia próbowałem włożyć wsteczny biegami przy kierownicy. Dopiero mój brat przypomniał mi, że to chyba nie tak. Jadąc na Polibudę, pilot przypominał mi o zdradzieckim liczniku, który pokazuje za małą prędkość w stosunku do rzeczywistej. I tak chyba udało mi się przekroczyć limit ...

      Na miejscu porykiwali zniecierpliwieni właściciele aut, stojąc od dłuższego czasu w jednym i tym samym miejscu. Kiedy dyrekcja ustaliła, kto za kim jedzie, kawalkada ruszyła. Mój brat jechał na końcu bezczelnie młodym Fordem. Tuż przed startem dosiadł się do mnie młody chłopak, który na Tragu Węglowym(tam właśnie miały odbyć się próby zręcznościowe)sprzedawał piwo;) bezalkoholowe. Grzecznie zapytał, czy może się ze mną zabrać, czemu nie. Wsiadł i zapytał, czy to Łada ? A mnie zabrakło słów, kiedy odwrócił się do tyłu i na widok Opla Korka zawołał uradowany"zobacz, Wołga za nami !"). Stwierdziłem, że co się będę odzywał i wyprowadzał go z błędu. Potem od innych dowiedziałem się, że w Gdyni też na Białego mówili Łada. Korek już na miejscu usłyszał od kilku przechodniów, że ma fajną Wołgę i zaczął się zastanawiać, czy aby oni nie mają racji. Z Polibudy wyjechaliśmy bocznymi uliczkami na aleję Grunwaldzką. I jakoś tak nam wypadało, że zawsze na czerwonym świetle. Ale byliśmy pod eskortą Policji, i na takie drobiazgi mieliśmy nie zwracać uwagi. Przy Operze Bałtyckiej odpadła Syrenka, chyba coś z silnikiem. Facet odkrzyknął, że sobie poradzi i zaczęliśmy gonić naszą kolumnę. Pomiędzy nas powciskały się ciężarówki, inne osobowe auta i w końcu każdy dojechał na własną rękę. Mój pasażer wyskoczył, podziękował i zniknął. Potem widziałem go jeszcze raz, czy dwa.

      Organizatorzy starali się poustawiać auta wg marek, lub też wielkości. Generalnie przestawiałem gablotę kilka razy, z nieodłącznym głosem alarmu-attention ! backing up-. Środek placu był ogrodzony, tłum ciekawskich falował z wrażenia, Sebastian szalał z kamerą, by utrwalić na taśmie wszelkie wpadki i sukcesy uczestników. Na plac z rykiem zajechały motocykle, a wśród nich Waldek. Zaparkował swoją Hondę pod samym podium z nagrodami i Jury. Pomiędzy barierkami organizatorzy ustawiali słupki do slalomu dla samochodów. Z wolna gromadziły się tłumy zainteresowanych ludzi, i tylko nieliczni z nich przechodzili poza barierki. Ruszył mikrofon, ożyły kolumny, wystarowała muzyka - zespół Perfect przypominał swoje przeboje.

      Organizatorzy gorączkowo kończyli przygotowania do pierwszej próby. Karol, jako Jury, demonstrował prawidłowy przejazd odcinka gęsto obstawionego pachołkami. Zabawa miała polegać na ciasnym slalomie, wjeździe przodem do garażu, tu należało zatrzymać maszynę, kierowca (!) miał za zadanie włożyć do szklanki jajko tak, aby go nie stłuc(jajko ustawione było od strony pasażera, czyli kierowca musiał obejść pojazd), potem wyjeżdżając z tego garażu trafić tyłem do drugiego, ustawionego pod kątem 90o. A potem już tylko prosta do mety i wystarczyło na zakończenie zatrzymać się tak, aby linia mety znajdowała się pomiędzy osiami pojazdu.

'prosta' trasa ; " BRODER="0">


      Strat rozpoczął ... Karol Mercedesem 190D(popularnie zwanym bączkiem, lub kubusiem). Próba odbywała się na śliskiej kostce brukowej, tak więc nie osiągi silnika przeważały, ale rozwaga i opanowanie kierowcy, wyczucie samochodu takoż. Auta startowały wg kategorii wielkości, czyli zaczęło się do Mini Morissów, Fiacików 500-setki i 600-setki. Także Syrena i Skody, kilka Ocatvi i jedna 1000 MB. Także inne mniejsze oldtimery, których nie pamiętam, wybaczcie, jeśli ktoś był, a nie został wymieniony i czuje się dotknięty, napiszcie - na pewno natychmiast wprowadzę zmiany.:))
Potem większe gabloty. Niestety, próba nie była prosta, ciasno ustawione słupki, wąskie wjazdy do garażu i przede wszystkim słaba widoczność. Słupki były zbyt niske(jak komuś nie wyjdzie, zawsze musi na coś zrzucić :)), i poprzez maskę Fiata przy wyjeździe z garażu kompletnie nie było ich widać. Toteż aby je ominąć, wyjechałem zbyt daleko i do drugiego garażu cofałem na 2 razy. Trudno, to była tylko zabawa, a myśmy nie walczyli o każdą sekundę. Kiedy ostatni zawodnik przejechał trasę(a było to duże, amerykańskie combi, jeżdżące na taxi w Sopocie), Jury zajęło się przygotowaniami do wolnej jazdy motocykli.

      Tak na marginesie, pogoda była super, świeciło ostre słońce, na niebie ani jednej chmurki, żadnego wiaterku, cienia w pobliżu też nie było. Zwiedzających przybywało multum, impreza cieszyła się dużym zainteresowaniem. Ludzie z ciekawością oglądali zmagania zawodników. A tym czasem można było zapoznać się z autami, które już brały, lub dopierymiały wziąść udział w próbach. Sprzedawano napoje orzeźwiające, szaszłyczki, kiełbaski, a tuż obok była pizzeria. Więc głodnych raczej nie było ...

      Wracając do konkurencji wolnej jazdy - udział brały tylko jednoślady bez bocznych wózków. Jakiekolwiek - ścigacze, skutery i rasowe zabytki. Motocykliści startowali parami, ten który pierwszy dotknął ziemi lub dojechał do mety - odpadał. Tym sposobem w finale znalazły się 3 osoby - klasyczne BMW(osiołek), turystyczna Yamaha i kilkugodzinny ścigacz. Na zasadzie każdy z każdym wygrał wspomniany wcześniej ścigacz, i tylko dlatego, że człowiek jadący Yamahą, i tak będąc z tyłu, chciał bardziej zwiększyć dystans pomiędzy swymi rywalami i ... wyjechał poza linie, a BMW był już na mecie.       Były już wyniki za obie rozegrane konkurencje: w kategorii samochodów w klasie mniejszych wygrał na Skodzie Octavi członek naszego klubu, team Lewandowskich, natomiast w klasie większych 1 miejsce zajął na Fordzie Prefekcie Zbyszek. Nagrody ufundowało miasto oraz inni sponsorzy, a nie były to tylko proporczyki - bardzo konkretne rzeczy - pucharki i olej syntetyczny. W konkurencji motocykli także były puchary oraz nagrody rzeczowe. W międzyczasie szykowała się nowa konkurencja dla samochodów - tzw. linia. O co tu chodzi? Zabawa polega na ruszeniu z wyznaczonego startu i zatrzymaniu się jak najbliżej wyznaczonej linii na ziemi. Po zatrzymaniu nie można ponownie ruszyć. I nie jest ważne, czy ktoś przekroczy linię, czy nie, odległość mierzy się od najbardziej wystającego miejsca w aucie. W tej konkyrencji zwyciężył człowiek na białym Mercedesie kubusiu - 190D, który zatrzymał się w odległości 3mm(słownie milimetrów !!!). Na ile blisko udało się mnie podjechać, nie wiem, tego nie podano do wiadomości.

      Motocykliści mieli jeszcze 2 konkurencje: łyżkę i kiełbaskę. Po krótce co i jak. Łyżka to po prostu jazda slalomem z jajkiem na łyżeczce, którą delikwent trzyma w zębach. Niektórzy poszli po rozum do głowy i trzymali łyżkę bokiem, czyli jajko dotykało policzka. A kiełbaska, na lince zawiesza się kiełbaski, w zabawie biorą udział duety - kierowca i smakosz - czyli ten, który bez użycia rąk ma zjeść całą kiełbaskę. Ta zabawa przyciągnęła największą ilość widzów i chyba była najbardziej widowiskowa. Dochodziła godzina 16oo, skończyły się wszelkie konkurencje, czekał nas tylko przejazd miastem na Politechnikę. Tym razem jak komu wygodniej, jak kto zdążył - tak się ustawił w kolumnie. Motocykliści zajęli koniec. I tym razem podwoziliśmy zainteresowanych - fotoreortera, który błagalnym wzrokiem szukał wolnego auta. Nie miałem nic przeciwko, człowik szczerze się zainteresował wehikułem, zrobił kilka fotek wnętrza.

      Ruszyliśmy, klakson Białego nadal był zepsuty, więc z trąbienia nici, ale można było powarczeć silnikiem. A co? Zajęliśmy wszystkie 3 pasy, motocykliśi blokowali tyły, magnetofon w szalonym tempie grał jedną jedyną taśmę, którą wziąłem ze sobą. Było strasznie gorąco, Korek Oplem jechał obok, Jarek zrobił kilka zdjęć Białego. W tej wspaniałej atmosferze dojechaliśmy na miejsce. Kończył się dzień, nastąpiło rozdanie dyplomów dla wszystkich uczestników. Zaczęliśmy rozjeżdżać się do domów, zmęczeni dniem, słońcem i wrażeniami. Ale warto było, zaręczam. Za rok nie omieszkam ponownie uczestniczyć w imprezie Zlocie Miłośników Motoryzacji.



     Jak tylko wywołam zdjęcia, lub też uczynią to inni, umieszczę zdjęcia z tej imprezy. :)





powrót do strony głównej