Tą imprezę organizowali studenci Politechniki Gdańskiej z wydziału Mechanicznego. Podobny zlot zorganizowali
w zeszłym roku, moim zdaniem równie udany, co niniejszy. Wtedy udział wzięło ok. 20 aut powyżej 20 roku istnienia. Tyle że wtedy nie byłem jeszcze
zrzeszony w klubie, nie znałem ludzi i był to mój pierwszy kontakt z tą atmosferą. Przerdzewiały na wylot błotnik, zardzewiałe chromy, wyżarte drzwi,
szalejące ciśnienie oleju(chyba przez obroty silnika, które były zbyt niskie), ale wtedy po raz pierwsy poczułem, jak to jest, kiedy to inni z tłumu
patrzą na mnie, a ja właśnie jestem w centrum. Kiedy to role się odwróciły. Wtedy też(niektórzy w klubie nie lubią tego nawyku)polubiłem
trąbienie do wszystkich i wszystkiego. Prezes się nawet raz wyraził, że cytuję:"zasnął na tym klaskonie, czy jak ?". Teraz już mam fanfary
naprawione i trąbią obie(niskich i wysokich tonów). Wówczas wyła tylko wysokich tonów, niskie włączały się po 10 sekund później. Tak, tak ...
tak było. Tym razem rzeczywistość napisała inny scenariusz.
Moja bryczka była jeszcze nie gotowa, więc pojechaliśmy z bratem sześcioletnim Fordem. Na miejscu, poza tabliczkami z napisemZlotraczej nikogo nie zauważyliśmy. Dopiero po długich poszukiwaniach i pogoni za motocyklem, trafiliśmy na właściwy plac. Z miejsca dowiedziałem
się, że początek zlotu jest opóźniony o godzinę(a może przełożony o godzinę w stosunku do zapowiedzianego - nie wiem, nie wnikam). Dość, że
aut było na razie niewiele. Klubowa Skoda 1000 MB z 1969 roku, zwana też babcią, strasznie przerobiona Syrena 101(z tego 101 to zostały tylko
papiery i drzwi typu gęsiarki - otwierane pod prąd), 3 Mini Morissy, w pięknym stanie. Po jakimś kwadransie dojechały jeszcze 3 oldtimery z
naszego klubu. Za to motocykli było mnóstwo, nawet ze Słupska. Ich właściciele nocowali na terenie PG. Maszyny były od najstarszych Junaków, czy BMW(osiołka), po najnowsze ścigacze i choppery. Najmłodszy motor(na którym chłopak wygrał próbę najwolniejszej jazdy !)oderano z salonu na
2 godziny przed rozpoczęciem imprezy.
Kiedy już organizatorzy(głównie w osobie Krystiana :) )zaczęli ustawiać przybyłe wehikuły w kolumnę(mniej,
lub bardziej zorganizowaną), pojawił się Komandor Korczyński w swoim Oplu Rekordzie z 1966. Ten rajd postanowiłem zaliczyć jako widz, co chwilkę
ktoś pytał, gdzie Fiacik, historia remontu cały czas powtarzana była od początku. Właściciel Opla zadecydował, że jedziemy po drugi wóz - czyli Fiacika
z 1973, pieszczotliwie zwanego Białym. Czasu do rozpoczęcia było jeszcze jakieś 45 minut. Wygodnie rozsiadłem się na tylnej kanapie wspaniałego wozu z
niebieską tapicerką. Gablota płynęła po dziurawych ulicach miasta, cichutko sunąc w zawrotnym tempie. rześkie powietrze wdzierało się przez uchyloną szybę.
Biały stał sobie tak, jak go zostawiłem od zeszłej imprezy. Jarek tylko nadmienił, że dzień wcześniej go odpalał(podobno
długo, ale to pomówienia). Zaskoczył od drugiego kopa(a po co wyciągnąć ssanie???). O ile wiedziałem, że stacyjka jest z lewej strony, o tyle
z przyzwyczajenia próbowałem włożyć wsteczny biegami przy kierownicy. Dopiero mój brat przypomniał mi, że to chyba nie tak. Jadąc na Polibudę, pilot
przypominał mi o zdradzieckim liczniku, który pokazuje za małą prędkość w stosunku do rzeczywistej. I tak chyba udało mi się przekroczyć limit ...
Na miejscu porykiwali zniecierpliwieni właściciele aut, stojąc od dłuższego czasu w jednym i tym samym miejscu. Kiedy dyrekcja
ustaliła, kto za kim jedzie, kawalkada ruszyła. Mój brat jechał na końcu bezczelnie młodym Fordem. Tuż przed startem dosiadł się do mnie młody chłopak,
który na Tragu Węglowym(tam właśnie miały odbyć się próby zręcznościowe)sprzedawał piwo;) bezalkoholowe. Grzecznie zapytał, czy może się
ze mną zabrać, czemu nie. Wsiadł i zapytał, czy to Łada ? A mnie zabrakło słów, kiedy odwrócił się do tyłu i na widok Opla Korka zawołał uradowany"zobacz, Wołga za nami !"). Stwierdziłem, że co się będę odzywał i wyprowadzał go z błędu. Potem od innych dowiedziałem się, że w Gdyni też na
Białego mówili Łada. Korek już na miejscu usłyszał od kilku przechodniów, że ma fajną Wołgę i zaczął się zastanawiać, czy aby oni nie mają racji.
Z Polibudy wyjechaliśmy bocznymi uliczkami na aleję Grunwaldzką. I jakoś tak nam wypadało, że zawsze na czerwonym świetle. Ale byliśmy pod eskortą Policji,
i na takie drobiazgi mieliśmy nie zwracać uwagi. Przy Operze Bałtyckiej odpadła Syrenka, chyba coś z silnikiem. Facet odkrzyknął, że sobie poradzi i
zaczęliśmy gonić naszą kolumnę. Pomiędzy nas powciskały się ciężarówki, inne osobowe auta i w końcu każdy dojechał na własną rękę. Mój pasażer wyskoczył,
podziękował i zniknął. Potem widziałem go jeszcze raz, czy dwa.
Organizatorzy starali się poustawiać auta wg marek, lub też wielkości. Generalnie przestawiałem gablotę kilka razy, z nieodłącznym
głosem alarmu-attention ! backing up-. Środek placu był ogrodzony, tłum ciekawskich falował z wrażenia, Sebastian szalał z kamerą, by utrwalić
na taśmie wszelkie wpadki i sukcesy uczestników. Na plac z rykiem zajechały motocykle, a wśród nich Waldek. Zaparkował swoją Hondę pod samym podium z
nagrodami i Jury. Pomiędzy barierkami organizatorzy ustawiali słupki do slalomu dla samochodów. Z wolna gromadziły się tłumy zainteresowanych ludzi, i tylko
nieliczni z nich przechodzili poza barierki. Ruszył mikrofon, ożyły kolumny, wystarowała muzyka - zespół Perfect przypominał swoje przeboje.
Organizatorzy gorączkowo kończyli przygotowania do pierwszej próby. Karol, jako Jury, demonstrował prawidłowy przejazd odcinka
gęsto obstawionego pachołkami. Zabawa miała polegać na ciasnym slalomie, wjeździe przodem do garażu, tu należało zatrzymać maszynę, kierowca (!) miał
za zadanie włożyć do szklanki jajko tak, aby go nie stłuc(jajko ustawione było od strony pasażera, czyli kierowca musiał obejść pojazd), potem
wyjeżdżając z tego garażu trafić tyłem do drugiego, ustawionego pod kątem 90o. A potem już tylko prosta do mety i wystarczyło na zakończenie
zatrzymać się tak, aby linia mety znajdowała się pomiędzy osiami pojazdu.